- Gatunek: Przygodowy
- Produkcja: USA
- Reżyseria: Gore Verbinski
- Scenariusz: Ted Elliott, Terry Rossio
- Zdjęcia: Bojan Bazelli
- Muzyka: Hans Zimmer
- Czas trwania: 149 minut
- Obsada: Johnny Depp, Armie Hammer, William Fichtner, Tom Wilkinson, Ruth Wilson, Helena Bonham Carter, James Badge Dale, Barry Pepper
- W DWÓCH SŁOWACH: Indianin wywodzący się z plemienia Apaczów pewnego dnia ratuje życie stróżowi prawa - Johnowi Reidowi, którego wszyscy towarzysze zostali zamordowani przez bandytów. Reid pragnie pomścić ich śmierć. Z pomocą tajemniczego Indianina postanawia sam wymierzyć sprawiedliwość zabójcom swojego brata i jego przyjaciół.
- Kuba (de) Mówi :
Ciężko jest odeprzeć skojarzenia z pirackim cyklem Johnnego Deppa, kiedy oglądamy zwiastun lub mijamy plakaty rozwieszone po mieście. Na szczęście dla tej produkcji... nie są to "Piraci z Karaibów" na Dzikim Zachodzie i dla mnie osobiście jest to naprawdę kamień zrzucony z serca. Oczywiście jest kilka scen/ujęć, gdzie takiego podobieństwa moglibyśmy się doszukiwać, jednak na pewno nie możemy powiedzieć, że film powstał na fundamentach innego. Warto też na początku podkreślić, że mimo produkcji Disneya i wersji z dubbingiem, którą mamy do wyboru, niekoniecznie jest to rozrywka dla dzieci, czego dowodzi kilka dość brutalnych i krwawych scen. Rzecz jasna nie brakuje tu też humoru, niedorzeczności i niepowtarzalnej (czyt. zabawnej) mimiki Deppa, ale próg wiekowy ustawiłbym na +13 . Ale co tak naprawdę zaserwowali nam twórcy pirackiego hitu ?
Mamy rok 1869. Prawnik John Reid (przystojny, ale trochę mało zabawny Armie Hammer) wraca do rodzinnego Colby w Teksasie, aby wraz ze starszym bratem, miejscowym szeryfem, Danem (James Badge Dale), zaprowadzić porządek w silnie rozwijającym się miasteczku. Symbolem postępu ma być budowana kolej, której wielkim orędownikiem jest jej przedstawiciel, Latham Cole (niezdarty Tom Wilkinson). Tymczasem, pociągiem, którym jedzie Reid przewożeni są również bandyta-kanibal Butch Cavendish (William Fichtner) oraz Indianin Tonto (Depp). Jeśli jeszcze się nie domyślacie, to podpowiem, że pociąg do celu nie dotrze, Reid wpląta się w poważne tarapaty, ale pozna też Tonto - towarzysza jego niedalekich przygód. Na początku będzie dość tragicznie... zdrada, zasadzka, śmierć, jednak przyjdzie też zemsta, a rachunki zostaną wyrównane. Gore Verbinski po raz kolejny nie wahał się stworzyć historii z iście hollywoodzkim rozmachem. Dobry scenariusz, fantastyczne zdjęcia i krajobrazy amerykańskich prerii i kanionów, a to wszystko otoczone muzyką Zimmera... Czy istnieje lepszy przepis na sukces ? Nie mogło być inaczej. Oglądamy ciekawą, zabawną i co najważniejsze stworzoną z pomysłem opowieść o zrodzonej z przypadku przyjaźni i dążeniu do celów. Może i pomysł na film był już robiony na wszelkie możliwe sposoby, ale to tylko potwierdza fakt, iż w kinie nigdy nie wyczerpiemy danego motywu do końca. Jest to na pewno produkcja dużo ambitniejsza niż typowe letnie blockbustery, przy których często nasze oczekiwania mijają się z tym co oglądamy na ekranie.
W Stanach po odkładanej z miesiąca na miesiąc premierze krytyka dosłownie ten film zmiażdżyła, ciepłe słowa zachowując wyłącznie dla pary głównych bohaterów. Nie rozumiem tak skrajnie negatywnych reakcji, szczególnie, że kilka tygodni później Europa w osobie krytyków, jak i widowni okazała się być filmem oczarowana tłumnie płacąc za bilety w kinowych kasach. Od strony wizualnej jest to kino doskonałe. Sceny akcji są porywające, a jednocześnie nie rażą komputerową sztucznością, ani nie męczą. Humor niejednokrotnie przesłania nadmierną brutalność i na ogół jest wyborny, choć w niektórych momentach razi, gdy stanowi kontrapunkt dla wyjątkowo dramatycznej sceny. Verbinski jak nikt inny w dzisiejszym kinie ma smykałkę do pomysłowej inscenizacji, ale to, czego dokonuje w zakończeniu "Jeźdźca znikąd", zasługuje na owacje na stojąco. Pod finał uwertury z opery "William Tell" Rossiniego (jeśli nie wiesz o czym mówię czym prędzej kliknij TU, a wszystko stanie się jasne) tworzy prawdziwy kolaż atrakcji. Aż żal patrzeć na scenę, kiedy ostatnie dźwięki utworu wieńczą dzieło i już wiesz, że dobiegamy do końca tej niezwykłej jazdy. Gdyby cały film tak wyglądał, mielibyśmy do czynienia z arcydziełem. Za ten wielki finał pół punktu więcej – gdy wychodziłem z kina nie mogłem zetrzeć uśmiechu małego dziecka. Wybierzcie się na ten film, bo rozrywka utrzymana na takim poziomie zdarza się 3 - 4 razy na rok.
Mamy rok 1869. Prawnik John Reid (przystojny, ale trochę mało zabawny Armie Hammer) wraca do rodzinnego Colby w Teksasie, aby wraz ze starszym bratem, miejscowym szeryfem, Danem (James Badge Dale), zaprowadzić porządek w silnie rozwijającym się miasteczku. Symbolem postępu ma być budowana kolej, której wielkim orędownikiem jest jej przedstawiciel, Latham Cole (niezdarty Tom Wilkinson). Tymczasem, pociągiem, którym jedzie Reid przewożeni są również bandyta-kanibal Butch Cavendish (William Fichtner) oraz Indianin Tonto (Depp). Jeśli jeszcze się nie domyślacie, to podpowiem, że pociąg do celu nie dotrze, Reid wpląta się w poważne tarapaty, ale pozna też Tonto - towarzysza jego niedalekich przygód. Na początku będzie dość tragicznie... zdrada, zasadzka, śmierć, jednak przyjdzie też zemsta, a rachunki zostaną wyrównane. Gore Verbinski po raz kolejny nie wahał się stworzyć historii z iście hollywoodzkim rozmachem. Dobry scenariusz, fantastyczne zdjęcia i krajobrazy amerykańskich prerii i kanionów, a to wszystko otoczone muzyką Zimmera... Czy istnieje lepszy przepis na sukces ? Nie mogło być inaczej. Oglądamy ciekawą, zabawną i co najważniejsze stworzoną z pomysłem opowieść o zrodzonej z przypadku przyjaźni i dążeniu do celów. Może i pomysł na film był już robiony na wszelkie możliwe sposoby, ale to tylko potwierdza fakt, iż w kinie nigdy nie wyczerpiemy danego motywu do końca. Jest to na pewno produkcja dużo ambitniejsza niż typowe letnie blockbustery, przy których często nasze oczekiwania mijają się z tym co oglądamy na ekranie.
W Stanach po odkładanej z miesiąca na miesiąc premierze krytyka dosłownie ten film zmiażdżyła, ciepłe słowa zachowując wyłącznie dla pary głównych bohaterów. Nie rozumiem tak skrajnie negatywnych reakcji, szczególnie, że kilka tygodni później Europa w osobie krytyków, jak i widowni okazała się być filmem oczarowana tłumnie płacąc za bilety w kinowych kasach. Od strony wizualnej jest to kino doskonałe. Sceny akcji są porywające, a jednocześnie nie rażą komputerową sztucznością, ani nie męczą. Humor niejednokrotnie przesłania nadmierną brutalność i na ogół jest wyborny, choć w niektórych momentach razi, gdy stanowi kontrapunkt dla wyjątkowo dramatycznej sceny. Verbinski jak nikt inny w dzisiejszym kinie ma smykałkę do pomysłowej inscenizacji, ale to, czego dokonuje w zakończeniu "Jeźdźca znikąd", zasługuje na owacje na stojąco. Pod finał uwertury z opery "William Tell" Rossiniego (jeśli nie wiesz o czym mówię czym prędzej kliknij TU, a wszystko stanie się jasne) tworzy prawdziwy kolaż atrakcji. Aż żal patrzeć na scenę, kiedy ostatnie dźwięki utworu wieńczą dzieło i już wiesz, że dobiegamy do końca tej niezwykłej jazdy. Gdyby cały film tak wyglądał, mielibyśmy do czynienia z arcydziełem. Za ten wielki finał pół punktu więcej – gdy wychodziłem z kina nie mogłem zetrzeć uśmiechu małego dziecka. Wybierzcie się na ten film, bo rozrywka utrzymana na takim poziomie zdarza się 3 - 4 razy na rok.
FILM :
- To rozrywka na prawdziwie hollywoodzkim poziomie.
- Lekko przydługi, ale mało w nim nudy.
- Ostatnią sceną rozłoży Was na łopatki.
OCENA: 4.5 /6
K:tM - Enjoy the Movie !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz